W życiu nie pomyślałbym, że kupię sobie taką zabawkę! Bo też głośnika bluetooth nazwać inaczej nie sposób. Co prawda coraz częściej pojawiają się opinie, że taki sprzęt jest coraz lepszy i może zadowolić nawet wybredne, audiofilskie ucho, ale bądźmy szczerzy: czy naprawdę kupuje się takie pudełeczko z myślą o krytycznych odsłuchach audiofilskich wydań na złotych nośnikach? Raczej nie. Taki głośniczek ma tylko służyć jako muzyczne tło, dźwiękowy wypełniacz który można bez problemu zapakować do plecaka i włączyć w dowolnym miejscu. Czy to będzie grill ze znajomymi, czy też wyjazd z rodziną nad morze, gdzie będzie służył jako przenośne radyjko. Sprzęcik ma po prostu grać na akceptowalnym poziomie, być niewielki i długo działać na wbudowanym akumulatorze, żeby nie trzeba było dokupować co rusz nowych bateryjek.
Na początku założyłem sobie, że mogę przeznaczyć na ten cel jakieś 500 zeta i uzbrojony telefon załadowany muzyką z Deezera, oraz zripowanymi kilkoma płytkami ruszyłem do sklepów w poszukiwaniu głośnika, który mnie zadowoli. Sprawa był o tyle prosta, że wystarczyło podejść do półki zawalonej speakerami i po kolei łączyć się z nimi poprzez BT. Nikogo nie trzeba prosić o podłączenie sprzętu, wszystko można zrobić samemu. Muszę przyznać, ze spędziłem trochę czasu na odsłuchach. Włączyłem sobie na przykład JBL Charge 2+ (cena 529 zeta) i to nie był udany wybór. Dźwięk brzmiał jak bełkot, był mocno stłumiony i całość przekazu opierała się praktycznie na mocno wyeksponowanej średnicy. Tonów wysokich tyle co nic, a bas snuł się gdzieś pomiędzy pozostałymi kandydatami do odsłuchu. Szybko go odłożyłem.
JBL Charge 2+ mimo fajnego wyglądu grał paskudnie.
Następny w kolejce był Creative Roar za 699 zł, więc mocno poza budżetem. Głośnik bardzo ładny, słusznych rozmiarów i dosyć ciężki, co mogło świadczyć o niezłym basie. Jednak dźwięk, chociaż nie był aż tak zamulony jak JBL, to i tak mnie nie zachwycił. Był po prostu nijaki, o lekko pudełkowatym, plastikowym odcieniu, którego nie spodziewałem się w sprzęcie za te pieniądze. Roar ma co prawda sporo funkcji (odtwarzanie z kart micro SD, możliwość nagrywania i funkcja power banku) ale bądźmy szczerzy -po cholerę mi to...
Creative Roar -ma sporo funkcji, których w ogóle nie potrzebuję...
Sięgnąłem więc po Philipsa BT6600B kosztującego 529 złotych i tutaj można powiedzieć, że muzyka jaką zagrał była na całkiem przyzwoitym poziomie. Grał dosyć równo, bez podbicia jakiegoś zakresu, dynamika pozytywnie mnie zaskoczyła, nawet można by mówić o jakiejś przyzwoitej stereofonii, a to dzięki nietypowej konstrukcji BT6600, który jest w kształcie walca z dwoma spłaszczonymi bokami w których znajdują się głośniki, a podczas pracy powinien być postawiony pionowo. Dzięki temu wbudowane drivery grają na boki, co daje ciekawsze wrażenia stereofoniczne. Bardzo fajna maszynka, ale niestety jego gabaryty mnie trochę odstraszyły. Potrzebowałem czegoś mniejszego, a taka długa rura jest po prostu trochę nieporęczna. Ale jeśli będziecie szukać jakiegoś przenośnego grajka i rozmiar nie będzie was ograniczał, to koniecznie posłuchajcie tego Philipsa. Nie będziecie zawiedzeni!
Philips BT6600b -kawał rury, a i zagrać potrafi!
Moje poszukiwania trwały dalej. Sięgnąłem po trochę mniejszy sprzęt, który pod względem budowy, wielkości i kształtu bardzo mi odpowiadał. Mowa tu o Sony SRS-XB2 kosztujący 498 zeta. Włączyłem muzykę i powiem Wam szczerze, mocno się zdziwiłem. Głośnik zupełnie niepozorny, klasyczne niewielkie pudełko z dwoma mini driverami w środku, a grał, jakby był ze trzy razy większy. Dźwięk był czysty, zrównoważony, nawet można był usłyszeć niuanse, które wcześniejszym kandydatom jakoś umykały. Zrobiłem trochę głośniej i stałem jak idiota z telefonem w ręce i rozdziawioną gębą. Czyżbym znalazł to, czego szukałem? Jeśli tak, to dlaczego to jest dopiero pierwsza część moich poszukiwań?
Sony SRS-XB2 -niby taki malutki, ale jak gra!
Cóż, po prostu poszedłem po rozum do głowy. Zacząłem się zastanawiać, czy warto na taką zabawkę wydawać tyle forsy. W końcu za pięć stówek można już kupić bardzo przyzwoite słuchawki, które zagrają tak, że te wszystkie blututowe pudełka zagonią w kozi róg! Poza tym taki głośniczek miał służyć w rożnych warunkach i trochę szkoda by było przypadkiem strącić go ze stołu i biadolić, że właśnie roztrzaskało się tyle kasy. Wkurzyłem się, i postanowiłem, że nie wydam na taką maszynę więcej, niż jedna stówka polskich złotych. No, to teraz wyzwanie: poszukać grajka za psie pieniądze, który przyzwoicie zagra!
Ale o tym to już w następnym odcinku ;-)
Ale o tym to już w następnym odcinku ;-)
Cześć
OdpowiedzUsuńKiedyś oglądałem jakiś test w Gadżecie tego urządzenia:
http://www.mediaexpert.pl/glosniki-mobilne/glosnik-przenosny-blaupunkt-bto2wh,id-237137?gclid=CjwKEAjw3Nq9BRCw8OD6s4eI5HASJABsfCIaGdkSQ66CH2YWNEUB47AIXqHwIvbki7ETcfrYyirEyRoCaXvw_wcB&gclsrc=aw.ds&dclid=CNK2s_Goz84CFcMecgodJigAHw
Sam jeszcze nie nabyłem ale się przymierzam :)
Pozdrawiam