Strasznie nierówna płyta. Pewnie dlatego, że to zbiór singli -czyli wszystko wrzucone do jednego wora, nieważne kiedy zostało wydane.
Początek świetny. Ściana jazgotliwego gitarowego dysonansu i do tego głos wokalisty zupełnie z innej bajki, łagodny, spokojny, jak z jakiegoś popowego kawałka. "Jest super!" pomyślałem sobie z jeszcze większą uwagą wsłuchując się w dźwięki tłoczone do głowy. "Upside down", "Never understand", "You trip me up", "Just like honey", "Some candy talking" -było tak dobrze przez pięć utworów. Potem co rusz to gorzej. Zaczynamy skręcać w stronę elektronicznego popu delikatnie doprawionego gitarami. Przypomina to trochę New Order. Taką gorszą wersję New Order.
Jestem teraz na 15 numerze i w sumie to chciałbym już wrócić do pierwszego. Ale nic, słucham dalej. "Snakedriver" wraca troszkę do tych pierwszych klimatów i przywraca mi wiarę w wydobycie z tego cedeka jeszcze jakiejś dobrej muzyki (na głowę). I nie uwierzycie! Na koniec, ostatnie kawałki "Come on", "I hate rock'n'roll", "Cracking up" i "I love rock'n'roll" to powrót do ostrzejszego, gitarowego grania. I dzięki temu moje cierpliwe oczekiwanie zostało wynagrodzone!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz