Tak, już wiecie, że to mój ulubiony zespół.
Płyta jest zapisem koncertów z roku 1975 które odbyły się we Francji i Wielkiej Brytanii i jest materiałem z najlepszych czasów Tangerine Dream, gdy w składzie byli Edgar Froese, Chris Franke i Peter Baumann.
Ciekawe jest to, że zespół w tamtych latach nie grał materiału ze swoich wcześniejszych płyt, tylko przygotowywał nowy materiał na trasę. Dzięki temu ich albumy koncertowe są jedyne w swoim rodzaju. Nie ma na nich "przebojów" i z rzadka trafią się odgłosy publiczności (która grzecznie siedziała na miejscach i podziwiała show).
Ciekawe jest to, że zespół w tamtych latach nie grał materiału ze swoich wcześniejszych płyt, tylko przygotowywał nowy materiał na trasę. Dzięki temu ich albumy koncertowe są jedyne w swoim rodzaju. Nie ma na nich "przebojów" i z rzadka trafią się odgłosy publiczności (która grzecznie siedziała na miejscach i podziwiała show).
A muzyka tak napełnia energią, że aż czuję, jak unoszę się na fotelu. W sumie to tylko dwa utwory, ale każdy z nich zawiera w sobie tyle tematów i improwizacji, że starczyłoby zapewne na jeszcze trzy takie płyty.
Zamykam oczy i unoszę się w swojej wizji tajemniczo elektronicznego świata tak misternie utkanego przez magików z Mandarynowego Snu. Proszę mi teraz nie przeszkadzać.
"... musieliśmy przesłuchać kilkadziesiąt godzin z koszmarną muzyką aby wybrać te najlepsze fragmenty...". To cytat z jednej wypowiedzi Edgara Froese, którą przytoczył w kontekście pytania o Ricochet. Uważna analiza nagrań bootelgowych z roku 75-ego, pozwoli na wyłuskanie fragmentów, które znalazły się na Ricochet. Ale tylko niektórych. Mimo szyldu płyty koncertowej, jet to bez wątpienia robota studyjna. Co nie zmienia faktu wyjątkowej jakości muzycznej materiału. Można tylko mieć żal, dlaczego ta płyta taka krótka ...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Peter