Dziś o 5:58 dostałem takiego SMS-a od Kiszona. Niemożliwe, żeby trzydziestokilkuletni facet zmarł? Możliwe. Nie uporał się ze swoimi demonami. Zostawił żonę i dwójkę dzieci.
Poznaliśmy się na Polibudzie, razem studiowaliśmy, wypiliśmy niejedno piwo. I nie tylko piwo. I to go właśnie zniszczyło. Demony z butelki. Po studiach nasze drogi się rozeszły, czasem dochodziły mnie głosy o jego problemach, ale ostatnio jak go widziałem, a było to kilka miesięcy temu, to wyglądało, że wychodził na prostą, wyglądał lepiej, szukał pracy...
Na zdjęciu okładka "Brothers in arms" Dire Straits. To płyta, która zawsze będzie mi się z nim kojarzyła. Pewnego razu, gdy siedzieliśmy w akademiku, a w radiu poleciał tytułowy kawałek, wszyscy zamilkli, bez słowa wstali i poszli po piwo... I od tamtej pory zawsze tak było.
Wczoraj Go pożegnaliśmy. Kiszon chyba najtrafniej określił w skrócie Cinka - najfartowniejszy facet na świecie, tylko ten limit szczęścia mu się skończył-. Gdziekolwiek jest aby mu dobrze było i oby następna taka „impreza” była za co najmniej 50 lat.
OdpowiedzUsuńDziś byłem odwiedzić Jego grób. jedyne co mi się po łbie kołatało to:
OdpowiedzUsuń....PO HYMNIE....
W trakcie wspominek po pogrzebie wyszło, że każdy z nas chciał odśpiewać HYMN. Nikt jednak się nie wyrwał, bo stwierdził, że na pewno nie byłoby to dobrze odczytane, a wręcz niezrozumiane.
OdpowiedzUsuń