Tyle już napisano o tym albumie, że w sumie to chyba niepotrzebnie sam się uzewnętrzniam. Niektórzy uznają go za najlepsze dzieło Marillion (piszę o okresie Fishowym, reszta mnie za bardzo nie interesuje...), na pewno muzyka zupełnie inna niż na późniejszym "Clutching at straws". Zresztą, każda płyta Marillion jest inna.
Był czas, kiedy znałem całą na pamięć. Do dziś potrafię sobie zaśpiewać pod nosem większą część. To chyba moja ulubiona płyta Marillion. Przebojowe "Kayleigh" i "Lavender" to w sumie dopiero przedsmak muzycznych doznań. Cała suita "Bitter suite", "Lords of the backstage", no i finałowe "White feather" prowadzą słuchacza przez płytę jak przez życie. Naprawdę, odnajdziecie tam fragmenty, które doskonale odzwierciedlą wam różne okresy waszego żywota. No, przynajmniej ja tak mam. Może dlatego, że "Misplaced childchood" towarzyszy mi od bardzo długiego czasu, zarówno przy chwilach wesołych, jak i smutnych. Każda piosenka przypomina co czymś innym, a końcówka pozwala na spojrzenie z optymizmem w przyszłość.
There's no childshood end...
Mnie reszta twórczości poza Fisho-owej, też kiedyś nie interesowała. Ale tylko do czasu. Śmiem twierdzić, że take płyty jak Brave czy Marbles są co najmniej tak dobre, jak te z okresu Fish-owego. A Ocean Clouds z płyty Marbles jest dla mine najlepszm utworem Marilion w historii zespołu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam