Yello to jeden z tych zespołów o których raczej się nie słyszy. Polubiłem go milion lat temu, gdy w ukochanej Trójce ich usłyszałem (jaka to była płyta to już nie pamiętam). Pamiętam, że czytałem wtedy "Aleję Potępienia" Rogera Zelaznego i ich muzyka tak rewelacyjnie współgrała w post-nuklearnym światem stworzonym w książce, że postanowiłem się rozejrzeć za ich płytami. A że w tamtych czasach jedyną możliwością posłuchania ciekawej muzyki były Trójkowe audycje, to ślęczałem wieczorami z kasetą gotową do nagrania. W ten sposób mam ich prawie wszystkie płyty na kasetach.
Ale tą jedną mam na analogu. Nie jest to ich najlepszy album, ale ma w sobie ten niepowtarzalny klimat, tą umiejętność stworzenia muzycznego spektaklu, opowiedzenia historii, która trafia nawet bez zrozumienia tekstów piosenek. Wszystko zostaje wyświetlone głowie.
To chyba jedyny zespół, który w ten sposób potrafi dotrzeć do słuchacza.
Muszę skołować szybko gramofon. Przeglądając vinyle (jednak nie mam TEJ "Wojny Światów", mam "Wojnę Światów - następne stulecie") odkryłem, że jestem w posiadaniu dwóch płyt YELLO. Za cholerę nie pamiętam skąd ja je wytrzasnąłem. A co do twórczości YELLO, dobra muzyka broni się sama.
OdpowiedzUsuńGramofon świetna sprawa, tylko uważaj -potem się chce mieć coraz lepszy...
OdpowiedzUsuń:) zgadzam sie..albo ulepszac i poprawiac juz istniejacy..:)
OdpowiedzUsuń