Pierwszy to taki, że kompletnie nie rozróżniam utworów :-) Lubię tą napierdzielankę, ale jaki to kawałek, z której płyty -zabijcie mnie, nie wiem. Więc tak naprawdę to nie ma znaczenia, czy bym tu przedstawił powyższy "The wretched spawn" czy też "Butchered at birth" (od tego drugiego rozpoczęła się moja przygoda z Kanibalami).
Drugi problem jest taki, że przesłuchanie jednej płyty dostarcza mi takiej dawki energii, że wystarcza na miesiąc. Nie mógłbym cały dzień spędzić przy death metalowych rykach. To dla mnie za dużo.
Osobnym tematem są okładki płyt -tak obrzydliwe, że aż na swój sposób... niepowtarzalne. Chciałem napisać "piękne" ale grubo bym przesadził :-) W niektórych krajach były nawet zabronione, a we wszystkich zestawieniach nakrwawszych okładek Cannibal Corpse trzyma czołowe pozycje. A palmę pierwszeństwa dzierży wspomniany wcześniej "Butchered at birth".
To jak? Słuchamy?
Podchodziłem do nich kilka razy ale nadal nie mogę się przekonać. Nie moja bajka chociaż ciężkie klimaty lubię:) Wydaje mi się, że gdyby nie te okładki to by takiego szumu wokół nich nie było bo wielkiej rewelacji nie robią. Swoją drogą temat ich okładek pojawił się w filmie o historii heavy metalu. Tu masz linka do części pierwszej -> http://www.youtube.com/watch?v=kwvyvY03qyE , fajna rzecz - warto obejrzeć.
OdpowiedzUsuńMogę wypowiedzieć się jedynie na temat okładki. Krótko: nie lubię!
OdpowiedzUsuń:)