W tym roku, jako że syn już noce całe przesypia i była opieka latorośli w postaci dziadka, to z czystym sumieniem mogliśmy z żoną moją ukochaną wieczorkami się urywać "na balety" ;-) Jak powszechnie wiadomo Niechorze muzyką stoi. Muzyką plastikową, keyboardową (bo NIE jest to muzyka elektroniczna), puszczaną z minidisków przez operatorów tychże pudełek z klawiszami, którzy to na dodatek usiłowali pełnić rolę wokalisty. Repertuar znany. Na każdym weselu ograny i osłuchany: "Hej, sokoły", "Daj mi tę noc" i takie inne biesiadne szlagiery. Można się porzygać ze szczęścia. Zeszłoroczni rodowici Niechorscy Indianie byli o niebo lepsi.
Ale udało mi się trafić na miejsce, gdzie dusza moja odetchnęła z ulgą. Gdy pierwszy raz przechodziłem obok knajpy, której zdjęcie widzicie powyżej, to nie mogłem usłyszeć własnym uszom! Prawdziwe bębny!!! Prawdziwa, żywa gitara!! I bas!!! Niemożliwe!!!
Byliśmy tam niemal codziennie, chociażby po to, żeby chwilę postać i posłuchać. I takich jak my było naprawdę wielu, a ławeczki w knajpie trzeba było rezerwować dzień wcześniej. Piosenki? Też znane, ale nie z wesel, tylko z ognisk :-) Czyli Dżem, Dżem i jeszcze raz Dżem ;-) No oczywiście nie tylko, ale w sumie co wieczór grali podobny zestaw. Za każdym razem przyjmowany z wielkim entuzjazmem i nagradzany gromkimi brawami. Od razu widać, że nawet wczasowiczom przejadły się mdławe przeboje grane z kiborda. Będę bardzo miło wspominał tą knajpę.
PS
Dziś wróciłem do Szczecina. Dajcie mi kilka dni na ogarnięcie się, a moje opisy płyt znów powrócą :-)
Stay tuned!
Czekamy!
OdpowiedzUsuń