Kiedyś, będąc oddanym fanem Tangerine Dream, nie wyobrażałem sobie, że ten zespół mógłby się kiedykolwiek rozpaść. O nie, tylko nie to!! Takie wspaniałe płyty, taka przepiękna muzyka! To nie może umrzeć! Oni muszą tworzyć, tworzyć i jeszcze raz tworzyć! Niestety, po jakimś czasie, gdy dotarły do mnie płyty nagrane pod koniec lat osiemdziesiątych i później, zmieniłem zdanie. Cholera, chciałem, żeby ten "zespół" składający się tak naprawdę z Pana Froese i różnych, co rusz innych osób, zakończył swój żywot jak najszybciej. TD stało się karykaturą samego siebie, klasycznym przykładem rozmieniania swojego talentu na drobne. Grupa, która kiedyś była praktycznie głównodowodzącym na łajbie zwanej el-muzyką, teraz brnęła w mieliznę bez szans na wypłynięcie na szerokie wody.
I co ja mam napisać o tej muzyce? Że leci sobie w tle i tylko drażni? Że wkurwia niemiłosiernie, gdy człowiek sobie przypomni chociażby "Phaedrę" czy też "Encore"? A po cholerę mi to... Wyłączam to gówno!
I co ja mam napisać o tej muzyce? Że leci sobie w tle i tylko drażni? Że wkurwia niemiłosiernie, gdy człowiek sobie przypomni chociażby "Phaedrę" czy też "Encore"? A po cholerę mi to... Wyłączam to gówno!
Ee, "Optical..." jeszcze jest słuchalny. Ba, nawet "Lily on the beach" jeszcze się da. A potem od "Rockoon" włącznie, to już była równia bardzo pochyła..
OdpowiedzUsuńA okres schyłkowy trwa już dłużej, niż ten gdy ten niezwykły zespół był jeszcze mniej lub bardziej twórczy.
1970 do 1989 < 1990 do 2013 ... niestety.. i nic nie wskazuje na zmiany..