To moja pierwsza płyta Blackfield -zespołu stworzonego przez Stevena Wilsona wraz z jego izraelskim kumplem, Avivem Geffenem. I praktycznie jedynym powodem, dla którego kupiłem "IV" to właśnie Pan Wilson. Porcupine Tree oraz jego solowe albumy zawsze trafiały bezpośrednio do mojego serca i spodziewałem się tutaj podobnej muzyki. Jakże się myliłem! Gdzież ten rockowo-progresywno-metalowy zadzior? Gdzie finezja i improwizacja? No gdzie, ja się pytam????
No na pewno nie tutaj... To niemalże zwykłe popowe piosenki! Płytę ratuję troszkę intrygujący pierwszy utwór "Pills", ale potem co rusz to gorzej. Owszem miło się słucha "Firefly" albo "Jupitera" ale do cholery nie tego się spodziewałem na tym albumie. No cóż, żonie mojej ukochanej pewnie się spodoba :-)
Hej,
OdpowiedzUsuńDziwne, że spodziewałeś się od tego samego człowieka, tyle że w innym składzie osobowym - innego i odkrywczego zapewne ale przecież dalej progresu. Moim zdaniem jeśli to miało mieć jakiś sens (ambitny pop - pieniądze zarabiać też trzeba, lub nie mniej ambitne sprawdzenie się na innym polu?) - to nic innego w obszarze rock-pop wyjść nie miało prawa.
Przecież w Trójce już od kilku lat lubią i nadają dość często ten blackfield.
pozdrawiam, Iro