Pierwsza płyta Briana wydana pod imieniem i nazwiskiem. Dotychczas stosował tylko krótkie "Eno". Sama idea powstania tej muzyki opiera się na założeniu Erica Satie na stworzeniu takich utworów, które nie zaangażują słuchacza całkowicie, tylko programowo staną się muzyką stanowiącą tło innych czynności. Satie nazwał to "muzyką mebli", a rozwinięcie tej myśli doprowadziło do stworzenia jakże przyjemnego gatunku muzycznego zwanego ambient.
Album podzielony jest niejako na dwie części. Pierwsza, to tytułowa, trwająca ponad trzydzieści minut kompozycja stanowiąca najważniejszą część płyty. To właśnie tutaj Eno stworzył elektroniczny majstersztyk, z początku odtwarzany na koncertach jako... tło, co tłumaczy trochę intencje jego powstania. To piękny utwór delikatnie wlewający się uszami i delikatnie masujący od wewnątrz umęczony umysł. Nie jestem pewien, czy powinien stanowić tylko tło dla innych czynności. Prawdę powiedziawszy, to słuchając go przy pisaniu tego posta niejednokrotnie zatrzymywałem się, aby przez chwilę móc delektować się dźwiękami sączącymi się ze słuchawek.
Druga część to trzyczęściowy utwór "Three Variations on the Canon in D Major by Johann Pachelbel" zagrany przez grupę The Cockpit Ensemble pod dyrekcją Gavina Bryarsa. Członkowie zespołu dostali fragmenty partytury, które były powtarzane wielokrotnie z instrukcjami jak zmieniać ich tempo oraz inne elementy kompozycji. Sam nie wiem, czy bardziej mi się podobają te utwory, czy też tytułowy. Każdy ma swój urok, chociaż instrumenty smyczkowe dają odczucie głębszego relaksu i odprężenia. No, przynajmniej dla mnie.
Tytułem uzupełnienia, idea powstania tego "gatunku", mowa oczywiście o ambient, narodziła się w trakcie rekonwalescencji Braina w szpitalu. Przebywał tam na rekonwalescencji po wypadku(potrącenie prze taksówkę). Brian słuchał wtedy dużo cichej muzyki(wymuszenie poprzez miejsce w którym się znajdował), w naturalny sposób zmieszanej z odgłosami otoczenia. Któregoś dnia koleżanka puściła mu nagranie harfy, ale sprzęt działał kiepsko i muzyka była zagłuszana przez deszcz padający za oknem. Wtedy to Eno, doznał olśnienia i zauważył, jakże to do siebie pięknie pasuje. Zainspirowany więc po trosze programem "furniture music" Erica Satie(tak jak pisałeś), a już bezpośrednio własnym doświadczeniem, postanowił stworzyć muzykę, która mogłaby spełniać dokładnie taką funkcję – dźwiękowego "wystroju" przestrzeni. I tym inauguracyjnym owocem Eno, był album "Discreet Music". Poniekąd, realizacyjnie to rozwinięcie pomysłu z wykorzystaniem tzw. "fripetronic", użytego przy nagrywaniu wraz z Robertem Frippem albumu "No Pussyfooting". Zresztą Eno, na odwrocie koperty albumu zamieścił schemat w jaki sposób preparował dźwięk, otrzymując swoisty delay zastosowanego brzmienia syntezatora. Celowo na początku użyłem słowa gatunek w cudzysłowie. Ponieważ uważam, że Eno wymyślił tylko nazwę dla podgatunku elektroniki, który wcześniej eksplorowali, choćby muzycy Tangerine Dream, na płytach Atem lub Zeit. Dla TD ambient(wtedy jeszcze jako nazwa nie funkcjonujący) był tylko początkiem poszukiwań, dla Eno, stał się podstawowym środkiem wyrazu. Polecam Twojej uwadze, lepsze pozycje Eno w tym gatunku niż Discreet Music, choćby Ambient 1-music for airports, Music for films, Neroli, Thursday Afternoon, Apollo-Atmospheres and Soundtracks. Czy też płyty we współpracy z innymi muzykami jak np. The Shutov Assembly
OdpowiedzUsuń