Coraz częściej Deezer mnie pozytywnie zaskakuje :-) Wiedziałem, że Peter Baumann oprócz grania w Tangerine Dream nagrał jakieś solowe płyty, ale nigdy nie miałem okazji ich posłuchać. A tu proszę, wystarczyło wpisać jego nazwisko w deezerową wyszukiwarkę i od razu wyskoczyło kilka pozycji! Nie ukrywam, że miałem bardzo wysokie oczekiwania co do jego muzyki, w końcu okres, kiedy grał u boku Edgara Froese'a w TD uważam za najlepszy czas tego zespołu, a Baumann miał bardzo duży udział w tworzeniu mandarynkowej muzyki.
"Romance 76" o którym dziś mowa, został wydany przez artystę jeszcze za czasów jego działalności w Tangerine Dream i jest płytą z muzyką elektroniczną, która z powodzeniem mogłaby się ukazać pod szyldem zespołu. A jeśli na dodatek skojarzymy, że "Romance 76" powstał w tym samym roku co "Stratosfear", to słychać ogromne podobieństwo tych dwóch albumów. Ba, "Phase by Phase" z powodzeniem mogło by się pojawić na Stratosferze, jego klimat idealnie pasowałby do tej płyty. Poza tym ten kawałek jest najlepszym utworem na całej płycie.
Cóż to może oznaczać? Czyżby Baumann był w tamtym okresie głównym twórcą repertuaru formacji Edgara Froese'a? A może nie potrafił się wyrwać z ram tangerinowej ekspresji? A może trochę tego i trochę tego? Ciężko oceniać, ale trzeba przyznać, że "Romance 76" jest ciekawą płytą, której warto posłuchać, do czego serdecznie zapraszam, wystarczy kliknąć tutaj.
Cóż to może oznaczać? Czyżby Baumann był w tamtym okresie głównym twórcą repertuaru formacji Edgara Froese'a? A może nie potrafił się wyrwać z ram tangerinowej ekspresji? A może trochę tego i trochę tego? Ciężko oceniać, ale trzeba przyznać, że "Romance 76" jest ciekawą płytą, której warto posłuchać, do czego serdecznie zapraszam, wystarczy kliknąć tutaj.
Poniżej moja recenzja Romance 76, zamieszczona na stronie elmusic Damiana Koczkdona.
OdpowiedzUsuńRomance 76 to wyjątkowa płyta. Już sama okładka ukazująca twarz Petera, sugeruje co możemy usłyszeć i poczuć odsłuchując tą płytę. Mrok i jasność, tajemniczość i nie mając nic do ukrycia. Swoją drogą, bardzo oryginalny projekt okładki, ukazujący ludzką i tą niezimeską(tajmeniczą)twarz Baumana. Pierwsza część płyty, to te jaśniejsze momenty, choć już Phase by Phase nie jest już wcale taki "jasny". Trzy pierwsze utwory nawiązują stylistycznie do tego co znamy z Stratosfear oraz Sorcerer. Niebanalna melodyka, charakterystyczna dla Baumanna oraz sekwencerowe rytmy grane na świeżo otrzymanym sprzęcie, zaprojektowanym specjalnie dla niego(Projeckt Elektronik sequencer). Ciekawostką jest bardzo zbliżone solo z Bicentennial Present do tego, które znamy z Invisible Limits płyty Stratosfear. Niedosytem może być tu brak wielogłosowości w prowadzeniu tematów głównych i obocznych, tak nam znanych z tego dialogowania instrumentów w utworach TD z tamtego okresu. Mimo to Baumann ciekawie operuje nastrojem, co szczególnie widoczne jest w środkowej części Phase by Phase(solo na Fender Rhodes piano). Trzy następne utwory połaczone w suitę to jakby rodzaj eksperymentu. Brzmi trochę jak soundtrack do filmu o tematyce s-f. Ciekawe połączenie elementów symfonicznych i chórów klasycznych w Meadows of Infinity Part I z elektroniką i melotronowym chórem Bridge of Glass. Meadows of Infinity Part II to utwór nie mający praktycznie odpowiedników w dorobku solowym Petera. Sam początek utworu, rozwijającego się początkowo od narastającego motywu rytmicznego, ozdobiony zwykłym akordem melotronu, rozbitym realizatorsko naprzemiennie na kanał lewy i prawy, zakończony delikatnymi muśnięciami na klawiaturze tego instrumentu, zapowiada same niesamowite rzeczy, które za chwile się wydarzą. Piękny temat melotronowy z akcentem wschodnim, zdublowany później również przez syntezator, doprowadza stopniowo do melotronowej kulminacji z unoszącą się nad tą ścianą dźwięku solówką syntezatora. Potem już tylko wyciszona repryza tematu głównego na tle wyciszającego się rytmu, który otwierał ten utwór. Zostaje tylko niedosyt, że ta płyta tak krótka (33 min.), że w późniejszych swoich dokonaniach solowych(poza wyjątkami w Transharmonic Nights)odszedł tak daleko, od tego co tak, nie tylko mnie poruszyło. I dla czego, nie ma chętnych do wznowienia wydania ponownego tej płyty(dostępne na giełdzie, egzemplarze tego wydawnictwa dochodzą do ceny kilkuset złotych), gdzie znakomitym uzupełnieniem bonusowym, był by znakomity utwór Bumanna, Haunted Heights, oficjalnie został opublikowany, tylko na składankowym, kompilacyjnym wydawnictwie Tangerine Dream 1970-1980, wydanym z okazji 10-lecia zespołu.
Pozdrawiam
Peter