Gdy tylko dowiedziałem się o premierowym materiale Riverside pierwsze co zrobiłem, to posłuchałem sobie albumu na Deezerze. I, co przyznaję z przykrością, nie zachwycił mnie. Brakowało mi w tej muzyce ikry, całość rozłaziła się pomiędzy palcami. Dlaczego więc kupiłem płytę? Cóż, miałem w pamięci sytuację z poprzedniej płyty Riverside, SONGS, którą to kupiłem w wersji dwupłytowej i to właśnie ten bonusowy cedek mnie zachwycił. Tutaj też jest podobnie. Materiału z bonusowej płyty "Love, Fear and the Time Machine) nie ma na Deezerze, więc nie pozostawało mi nic innego, jak zaryzykować i kupić bogatszą, droższą wersję albumu. I nie zawiodłem się! Na drugiej płycie znajduje się pięć kawałków i każdy z nich to muzyczny diamencik.
Mało tego, okazało się, że po kilku przesłuchaniach "głównej" płyty znalazłem tam kilka piosenek, które jednak polubiłem. Szczególnie zapadły mi w pamięć "Lost" i "Afloat". To naprawdę kapitalne utwory. Dla przeciwwagi podam jeszcze tytuł, który mi nie podszedł, czyli "#Addicted" którego początek od pierwszego odsłuchu kompletnie mi się nie podoba, a im dalej, tym gorzej...
Reasumując mogę napisać, że Riverside'ową tradycją staje się bonusowa płyta, która przebija materiał podstawowy, a album jako całość chyba jest jednak gorszy od poprzednika, mimo, że nie mogę napisać, że jest całkowicie do niczego. Płyta nie jest w żaden sposób przełomowa, to fajna muzyka po prostu do posłuchania.
Reasumując mogę napisać, że Riverside'ową tradycją staje się bonusowa płyta, która przebija materiał podstawowy, a album jako całość chyba jest jednak gorszy od poprzednika, mimo, że nie mogę napisać, że jest całkowicie do niczego. Płyta nie jest w żaden sposób przełomowa, to fajna muzyka po prostu do posłuchania.
Niby fajny ten krążek (podobnie jak SONGS) ale zdecydowanie bardziej lubiłem Riverside z czasów pierwszych 3 albumów. Wtedy to było coś niesamowitego, dziś to jeden z wielu podobnych zespołów...
OdpowiedzUsuń